"Hospicjum to też Życie"
|
Punkt informacyjny
telefon: 29 769 33 50od poniedziałku do piątku od godziny 8.00 do 12.00
Praca w domu chorego
od poniedziałku do piątku od godziny 7.30 do 20.00
|
|
|
Warto przeczytać
Umierać po ludzku | 05 wrzesień 2008 |
Prezentujemy wywiad red. nacz. Gazety Wyborczej Piotra Pacewicza z ks. Piotrem Krakowiakiem, Krajowym Duszpasterzem Hospicjów i dyrektorem Fundacji Hospicyjnej.
Ks. Piotr Krakowiak, krajowy duszpasterz hospicjów: Chcę mówić, co hospicja w Polsce robią od 25 lat, a co stało się moim powołaniem od lat 15. Ale dlaczego "Gazeta"?
Piotr Pacewicz: Kiedy w latach 90. przychodziły na świat nasze dzieci, zrobiliśmy "Rodzić po ludzku", bo chcieliśmy, by ich spotkanie z tym światem było jak najszczęśliwsze. Przeciwstawiliśmy się poniżaniu kobiet, uprzedmiotowianiu noworodków i spychaniu ojców na boczny tor. Teraz, gdy nieubłagany upływ czasu sprawia, że nasi bliscy zaczynają powoli zbierać się do drogi, chcielibyśmy zapytać samych siebie i miliony czytelników, jak sobie poradzić z ich umieraniem, a potem z naszym własnym, które też już widać na horyzoncie? Jak im pomóc, okazując szacunek i miłość, nie uciekając od wyroku, który wisi nad wszystkimi? Jak zmienić służbę zdrowia, by nam w tym pomagała, a nie przeszkadzała?
P.K.: Te dwie sytuacje graniczne są paradoksalnie podobne. Coś się kończy, coś nowego zaczyna. W naszej kampanii "Hospicjum to też życie" mówiliśmy, że koniec nie różni się tak od początku. I tu, i tu człowiek jest obnażony, bezbronny. Wymaga wsparcia i czyjejś obecności, bo się boi. Opowiadano mi o pani z rozrusznikiem serca, która umierała. Jej główną troską było, czy po śmierci rozrusznik nie będzie aby dalej tykał w trumnie. Lekarze jej tego nie wyjaśnili, dobrze, że uspokoiła ją wolontariuszka. Często lekarze traktują człowieka jak samochód do naprawy. Nie informują, nie mówią prawdy, czasem niczego nie mówią. I będą cię reperować bez opamiętania, nie zapytawszy, czy chcesz się dalej męczyć.
P.P.: Pamiętam parę bliskich mi ludzi, którzy po 50. zakochali się w sobie i związali, zrywając poprzednie związki. Byli tacy radośni, wciąż ze sobą rozmawiali, dyskutowali. Nie minęło kilka lat i on zaczął umierać na raka. Skończyło się porozumienie, ona traktowała go jak dziecko, zmieniając pampersa, mówiła "teraz mój dzidziuś zrobi sobie siuśku". Oszukiwała, że to wszystko jakieś zaburzenia trawienia. Gdy się martwił, że tak ostatnio (po chemii) wyłysiał, gwałtownie zaprzeczała. On też grał tę komedię, tylko kiedyś szepnął do mnie: "Już nie mogę z tą Hanią". Pokazał, gdzie jest testament.
P.K.: Oboje dodawali sobie cierpienia, zamiast się wspierać. Grali w teatrze, który oddalał ich od trudnej prawdy. Sztuce komunikacji poświęciliśmy inną kampanię - "Zdążyć z prawdą"...
P.P.: ...z prawdą o umieraniu...
P.K.: ...która jest jak lekarstwo. Można nią uzdrawiać, gdy właściwie się ją dawkuje, ale można dotknąć, a nawet zabić nadzieję, gdy uderzy się nią zbyt mocno. Gdy ludzie wiedzą, co ich czeka, mogą się na śmierć przygotować. Powiedzieć sobie najważniejsze rzeczy, pojednać się ze sobą i z Bogiem, a przede wszystkim cieszyć się życiem do końca. Kłamstwo oddala, zamraża relacje. Często przed wejściem do domu chorego słyszymy - tylko nie mówcie, że jesteście z hospicjum.
P.P.: No właśnie, czy mamy prawo narzucać ludziom rozmowę o śmierci?
P.K.: Dla nas takie zastrzeżenia to raczej sygnał, że ta rozmowa jest potrzebna zarówno bliskim, jak i choremu. On zresztą najczęściej na to właśnie czeka. Gorzej jest w szpitalach, gdzie rzadko mówią o bliskiej śmierci.
P.P.: Szpital w ogóle zaprzecza śmierci, dla lekarza śmierć to porażka, bo on jest od ratowania życia.
P.K.: Tak, ale często za cenę zbyt wysoką dla cierpiącego człowieka. Pamiętam młodego lekarza, który katował umierającego starca, podłączając go do respiratora, intubując, jakby chciał na siłę utrzymać w nim duszę. Zatrzymał go dopiero stanowczy głos doświadczonej lekarki. Wolontariusze ze szkół medycznych w hospicjach uczą się czuwania, które przy agonii jest tak ważne jak sprawne działanie w akcji ratunkowej. Cierpliwość, by chorego wysłuchać, pobyć z nim, a nawet pomilczeć, bywa najtrudniejszą próbą dla nas, którzy wszyscy jesteśmy ludźmi czynu.
P.P.: To milczenie z umierającym, o którym filozofowie mówią, że jest słowem samego słowa, jest szczególnie ważne dla ateisty. Bo ja, proszę księdza, nie wierzę w Boga.
P.K.: I w to, że po drugiej stronie musi coś być? Że to się nie może tak po prostu skończyć? W świętych obcowanie?
P.P.: Nie, jakoś się do mnie nie zwracają moi bliscy, których już nie ma, nie bezpośrednio w każdym razie. Ale ksiądz, walcząc o godne umieranie, też nie mówi za dużo o Bogu.
P.K.: Mam nadzieję, że mówię o Panu Bogu tym, co robię. A do wolontariatu zachęcam słowami Jezusa: "cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, mnie uczyniliście". Nawet, gdy słyszę "nie wierzę", pamiętam, że każdy człowiek ma swoją duchowość. Różne są jej formy, ale zawsze pojawia się pytanie: co tam jest? Nawet, gdy ktoś wątpi, że coś jest, myśli o tym i pyta.
P.P.: Osobie religijnej jest łatwiej umierać?
P.K.: Wiara nie jest przepustką do łatwej śmierci. Ale jest dodatkowym źródłem nadziei, siły i pomocą dla umierającego i jego bliskich. Czasami obserwujemy zdumiewające dojrzewanie wiary w chorobie, w cierpieniu.
P.P.: Nasza reporterka Bożena Aksamit poszła do gdańskiego hospicjum. Trafiła na chorą kobietę i okazało się, że ona przez parę lat pracowała tam jako wolontariuszka. Powiedziała Bożenie zdanie, które dla mnie jest odkryciem: "Śmierć zamyka oczy jednym, ale otwiera innym". Warto umierać godnie, świadomie, rozmawiając o tym z bliskimi, bo dla nich, których zostawiasz, ma to znaczenie. Tylko tyle, aż tyle.
P.K.: To Ilona Miller, "Ruda", nasza wolontariuszka. Bardzo mi pomogła, gdy zostałem dyrektorem tego hospicjum po śmierci ks. Dutkiewicza. Było mi ciężko, brakowało pieniędzy, trzeba było zakończyć budowę. Ilona została wolontariuszką i ściągnęła innych. A potem "Ruda" sama trafiła do hospicjum jako pacjentka.
P.P.: Na co choruje?
P.K.: Ilona umarła. Źle rozpoznany nowotwór kości, przerzuty. Pogrzeb był kilka dni temu. Umierała otoczona gronem przyjaciół, jej dzieci czuwały przy niej w domu hospicyjnym, który kiedyś pomogła uruchomić. Była spokojna, pogodna, jakby wiedziała, że zamyka swoje oczy, by je otworzyć innym. A teraz stała się znowu pierwszą "wolontariuszką" - tym razem akcji "Umierać po ludzku".
P.P.: Co możemy osiągnąć w tej akcji?
P.K.: W "Rodzić po ludzku" udało się wam zhumanizować szpitale położnicze. Teraz czas na ukazanie ruchu hospicyjnego i medycyny paliatywnej jako wzorów dla całej służby zdrowia, a zwłaszcza domów opieki i tych oddziałów, gdzie ludzie umierają. Uświadomienie personelowi, że umieranie to szczególny moment życia, kiedy człowiek nie powinien być sam
P.P.: ...bo przeżywa coś najtrudniejszego...
PK.: ...i że można i trzeba mu pomóc. Ulżyć w cierpieniu, żeby go nie bolało, bo dziś nie musi boleć, przygotować, rozmawiać albo słuchać i czuwać, okazać szacunek i troskę, nawet jeżeli...
P.P.: ...zalewa się krwią, kałem, moczem, drży ze strachu.
P.K.: Szczególnie potrzebuje szacunku, gdy nie ma go sam dla siebie, bo nie potrafi kontrolować fizjologii, nie akceptuje swego wyglądu czy zapachu. Nasza obecność przy chorym to potwierdzenie jego człowieczeństwa. Służba zdrowia nie jest w stanie tak czuwać, bo ma zbyt wielu chorych i inne zadania.
P.P.: Najważniejsi są chyba najbliżsi?
P.K.: Dlatego powinniśmy uczyć rodziny, by spędzały czas ze swymi chorymi, by uczyły się rozmawiać, także o śmierci, a gdy to możliwe, by zabrały chorego do domu, pod opiekę hospicjum domowego, czyli naszych lotnych brygad. A szpitale nie powinny się bać wolontariuszy. W naszej akcji chcemy ich werbować w szkołach ponadgimnazjalnych. Uczniowie zostaną przeszkoleni do pomocy. Wielu młodych ma ogromną wrażliwość, a zarazem odporność. Kto nie będzie chciał lub mógł iść do chorych, też może pomóc: zrobić stronę internetową, przygotować kwestę lub koncert na rzecz hospicjów.
P.P.: Czy ksiądz nie ma obaw, że współpraca z "Wyborczą" nie spodoba się hierarchom?
P.K.: Kiedy rozpoczynałem współpracę z mediami w kampanii "Hospicjum to też życie", bałem się, jak przekazać tak trudny temat. Ale współpraca pomogła, co dostrzeżono nawet w Watykanie, gdzie miałem o tym wykład. Dzisiaj opieka paliatywno-hospicyjna jest powszechnie znana. Pokazujemy ją jako model troski o umierających całemu społeczeństwu.
P.P.: Podobno są w Kościele głosy, że skoro "Gazeta" się w to angażuje, to niechybnie będzie propagować eutanazję?
P.K: Odpowiadam na to, bo - przyznaję - sprawdziłem: "Rodzić po ludzku" nie była w żadnym wypadku promocją aborcji. A skoro koniec nie różni się zbytnio od początku, to mam nadzieję, że "Umierać po ludzku" przyniesie tyle dobra co jej poprzedniczka. *** |
Drukuj |
|